Wrzesień kojarzy mi się z początkiem. Być może ma to związek z początkiem roku szkolnego, początek nowej klasy, szkoły… We wrześniu zaczęłam być z Tomkiem, kilka lat później we wrześniu mieliśmy ślub.
Wrzesień to ciekawość i otwartość na nowe.
Do tego uwielbiam wrześniową pogodę, wrześniowe słońce. Promienie padają pod mniejszym kątem wydobywając kolory, które powoli zaczynają się wyłaniać z dominującej latem zieleni.
Uwielbiam góry jesienią. Dlatego też ten wrzesień rozpoczęłam wędrówką po Małej Fatrze. Cudowne miejsce, urzekło mnie swą urodą. Siedząc na Wielkim Rozsypańcu widzę z jednej strony zieleń lasów przełamywaną srebrem skał, z drugiej malownicze granie. Cisza, spokój, przestrzeń… Tu odpoczywam, zamykam oczy i chłonę. Dużo rozmów.
Po wyjeździe spotykam się z rodziną, z okazji 40-lecia ślubu moich wujków. Jest też kuzyn taty ze swoją partnerką. Mieszkają w Argentynie. Spotykamy się drugi raz, a mamy wrażenie jakby to był co najmniej raz dwudziesty. Odkrywamy te same pasje, zainteresowania, talenty i umiejętności. Jest między nami łączność, trudna do wyrażenia słowami, a odczuwana w gestach, spojrzeniach, otwartości.
Wczoraj masaż, bolesny, ale uwalniający. Wypłynęło mi na powierzchnię parę smutków, spraw do wyleczenia. Przytulam je, ponieważ chce, by rany się zagoiły.
Wraz z ludźmi ze stowarzyszenia organizujemy festiwal, w związku z tym dużo pracy, zamieszania, spotkania, wernisaże, telefony… Lubię to. Dobrze mi się oddycha tym powietrzem.
Przed chwilą wyprzutylałam dzieci, wcześniej były łaskotki-gilgotki i mnóstwo całusków i wygłupów. Fantastyczna energia, strumień miłości.
Na początku września mam w sobie spokój i równowagę. Nie czuję presji. Wiem, że będzie jak ma być. Wiem, że wszystko co się pojawia, jest dla mnie. A ja wyciągam wnioski, zapamiętuję, ale nie rozpamiętuję. Za mną kolejny dzień mojego bogatego życia. Dobry to był dzień.