Wracam do działania. Wiele trudnych dni za mną, trudnych emocji. Z każdej z nich wynoszę lekcję dla siebie. A to taką, że rób to czego najbardziej boisz się zrobić, to znów, że wszechświat mnie wspiera, to, że największe strachy mieszkają w mojej głowie, że nie jestem krystaliczna, że popełniam błędy, że jestem dla siebie najgorszym krytykiem, że warto być odważnym i nie bać się konfrontacji, że warto nawet mentalnie spróbować stracić to, na czym najbardziej mi zależy, że od dna można się odbić, że każdy dzień przynosi nowe możliwości, że mam słuchać swojej intuicji, że mam dobrych ludzi wokół siebie, że dół nie trwa wiecznie, żeby pozwolić smutkowi przepłynąć, przeżyć go, wypłakać, że chowanie się pod kocem jest czasem potrzebne, ponieważ pokazuje to czego się wstydzę i co chcę zakryć, że wszystko ma dwie strony – otwartość również, że warto wierzyć w dobro, warto wybaczać sobie i innym, że życie jest ciągłą zmianą i nie ma co przywiązywać się, chociażby do nastrojów, że to ja kreuję swój świat, że co wysyłam to do mnie wraca, że choć kilka dni temu mój wzrok wpadał mimowolnie w podłogę, dziś automatycznie idzie w kierunku chmur, że warto się oddalić, by zobaczyć więcej i wsłuchać w siebie, żeby słuchać swego ciała, obserwować reakcje, zauważać spięcia, że co ma przetrwać to przetrwa, że warto być uczciwym wobec siebie i innych, że warto zaufać sobie i życiu.
Lipiec, bardzo bogaty w emocje, zakończyłam wspaniałym weekendem rowerowym w górach. Dobrze się zmęczyłam, głowa mi odpoczęła. W górach wszystko jest proste – kontrola oddechu, uważność, koncentracja, by ominąć kamień, dobrze najechać na korzeń…. Myśl jest czysta i prosta.
Cudownie jest obudzić się przy dźwiękach piania koguta i beczenia owiec, spojrzeć przez okno i widzieć góry, kojącą zieleń. Do tego lekkie, niespieszne rozmowy. Tak, odpoczęłam. Dziękowałam za przyjaciół, którzy są przy mnie i zjawiają się z dobrymi pomysłami we właściwym czasie, we właściwym momencie.