Czy medytuję? Tak, staram się, choć nie lubię tak tego szumnie nazywać. Nazywam tę czynność „wyciszaniem głowy”. Codziennie przed snem 15-20 minut oddaję się temu zajęciu.
Co robię? Otóż uważam, że piękno tkwi w prostocie. Im prościej tym lepiej, tym prawdziwiej – tak chce by było (również w moim życiu), tak staram się by było (choć wiadomo, różnie bywa).
A zatem siadam w ciszy i skupiam się na oddechu. Obserwuję jak wypełnia moje płuca, a następnie jak je opuszcza, obserwuję jego temperaturę przy wdechu i przy wydechu, jego długość…
Niby proste, a jednak… umysł ciągle pracuje, generując miliony myśli: wspomnień, planów, spraw do rozwiązania ect i zastawia sieć na moją uwagę.
To jak z obserwacją drogi, po której przejeżdżają samochody. Siedzę na trawie i patrzę na ruch uliczny. Co chwilę jednak jakieś auto zatrzymuje się przede mną i kierowca zaprasza, by wsiąść do środka. Czasami odmawiam, a czasami wsiadam i wyruszam z nim w podróż. Po chwili przychodzi refleksja – gdzie ja jestem, przecież miałam obserwować. Wracam do mojego punktu wyjścia, czyli do oddechu, jestem tam do chwili, gdy znów mnie ktoś skusi przejażdżką swym pięknym samochodem. Są dni, kiedy co chwilę zmieniam pojazdy, a są i takie, kiedy jestem w stanie dłużej posiedzieć w punkcie obserwacyjnym.
Co mi to daje? Dobrze śpię, dobrze zasypiam, czuję spokój, harmonię, odprężenie…
Jednak przede wszystkim w ten sposób mogę zobaczyć, jak często nie jestem w TERAZ, tylko gdzieś w przodzie lub w tyle. Jak bardzo myśli generują emocje, jak te emocje odzwierciedlają się w ciele, jak bardzo przeżywam coś, czego de facto nie ma, bo przecież siedzę sama w pokoju, w spokoju i ciszy, w bezpiecznym miejscu. I to jest właśnie to, co JEST, reszta to produkt głowy.