Fantastyczny weekend za mną, wiele rzeczy się podziało, wiele myśli w głowie. Dzisiaj siedzę w domu i pozwalam im się uspokoić, osiąść.
W piątek wieczorem byłam na 5Rytmach. Niesamowita sprawa – trzy godziny swobodnego tańczenia, puszczenia ciała, wszystkiego, wśród ludzi, których nie znam, ale wszyscy jesteśmy powiązani, ponieważ mamy ten sam cel, to samo pragnienie. W tej różnorodności była jedność. Totalnie oddałam się muzyce, jej rytmowi, a w zasadzie pięciu rytmom – flowing, staccato, chaos, lyrical i stillness.
Czułam się jak w transie, wyzwoliłam masę energii, a po czułam się upojona, podekscytowana, chichrałam się, przejechałam na czerwonym świetle, byłam zakręcona, radosna i wcale nie czułam zmęczenia. Cudowne uczucie. Ta praktyka pokazała mi jeszcze coś:
– kiedy są wolne rytmy wolę być sama,
– kiedy szybkie ciągnie mnie do ludzi,
– usztywniło mnie polecenie poszukania sobie partnera do tańca (na sali było około 30 osób), zauważyłam, że sięgałam po osoby najbliżej mnie stojące, ale, że nie był to świadomy wybór, nie szukałam, nie wybierałam dla siebie – to dla mnie cenna wskazówka, tak ogólnie, na życie.
W każdym rytmie czułam się inaczej, ale w każdym było mi dobrze. Bardzo, bardzo mi się spodobało. Chcę tam jeszcze wrócić, to moja bajka.
Z kolei w sobotę i niedzielę byłam w szkole i znów podziały się bardzo ciekawe i inspirujące rzeczy, m.in. przełamałam się – poszłam za głosem serca, choć stres był ogromny, serce waliło, a ja to pokonałam, wyszłam na środek i zrobiłam to co chciałam, bo czułam, że właśnie tak należy zrobić i że tam mam zrobić, byłam z siebie dumna.
Dostałam od grupy i prowadzącej ogromne wsparcie, za co jestem ogromnie wdzięczna. W ogóle jestem wdzięczna, że wybrałam się na te studia i trafiłam na tych właśnie ludzi, którzy są mi niezwykle pomocni w budowaniu siebie od nowa. To nie był przypadek, tak właśnie miało być.
Jest dziś we mnie wielka radość. A…. jeszcze dzisiaj pojawiła się rozmowa, która otwarła przede mną kolejne drzwi. Czyżby to znów przypadek? 😉