…żeby zobaczyć białe, trzeba zobaczyć czarne…
A życie to ciągła zmiana

Nieco ponad rok temu wchodziłam na Rysy od strony polskiej. Okazało się, że warunki są dosyć trudne, zalegał zmrożony śnieg. Wejść jest prościej niż zejść, dlatego też zdecydowaliśmy, że będziemy schodzić bezpieczniejszą stroną słowacką. Nikt z nas jeszcze rano nie przypuszczał, że właśnie tak sprawy się potoczą. Przecież plecaki zostały w schronisku w Roztoce, a my nagle znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu.

Wtedy to doświadczyłam, że życie z jednej strony jest zmianą, ale z drugiej samo podsuwa rozwiązania. Należy się tylko, a może AŻ nie nie otworzyć. Tego dnia rano przez myśl mi nie przyszło, że po południu będę jadła knedliki w Starym Smokowcu.

Około trzy miesiące po tym zdarzeniu nagle zmarł mój mąż. Jednego dnia ze mną rozmawiał, dnia następnego już go ze mną nie było. Te bardzo mocne doświadczenie nauczyło mnie otwartości na zmiany, na to co życie przyniesie i ogromnej akceptacji.

Dzisiaj dobrze się obudziłam, bez oczekiwań, a z ciekawością rozpoczęłam kolejny dzień życia. I ten dzień okazał się być bardzo dobrym dniem. Zbudowałam kilka mostów, przegoniłam kilka starych nawyków. A naleśniki okraszone lekką, swobodną rozmową, smakowały wybornie.

Wystarczy poluzować, a zobaczy się więcej, oddycha się pełniej.

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Doroteka

    Ja z tej przygody wyciągnęłam jeszcze jedną lekcję – nie trzeba wahać się w proszeniu o pomoc, a możemy być mile zaskoczeni:)

  2. Oj tak, a często tak trudno nam o tę pomoc poprosić… Przecież w sumie prosząc nic nie tracimy, a możemy zyskać 🙂

Dodaj komentarz