Dzisiaj taki dzień, że paluszki same biegają po klawiaturze napędzane od wewnątrz siłą nieokiełznaną. I wierszyki od samego rana mi się dziś klecą. A ta siła myślę, że karmiona dwoma wczorajszymi spotkaniami, które wypełnione były dobrymi rozmowami oraz wiadomością, jaką dostałam od jednego z czytelników tego mego pisania.
Mowa o pisaniu scenariuszy przyszłych dni w głowach, o życiu iluzją. Rzecz jasna, że pisze tu o sobie, a jak ktoś ma tak samo, no to wie, że nie jest sam. Otóż mam (chciałabym napisać miałam, ale nie jestem pewna J) tendencję do kreowania sobie przyszłych zdarzeń. Zarówno tych różowych, jak i tych czarnych. I osadzania siebie w tej przestrzeni. Czyli, jeżeli czegoś bardzo chcę, to tak filtruję informacje dochodzące z zewnątrz, aby pasowały do mojego wyobrażenia. Z drugiej strony jeżeli czegoś się obawiam, rejestruję fakty potwierdzające moje obawy. Gdzieś przeczytałam, że przeprowadzono taki eksperyment. Poproszono uczestników, aby zamknęli oczy i pomyśleli przez 20 sekund o jakimś kolorze, skupili się na nim, a potem po otwarciu oczu mieli wymienić przedmioty znajdujące się w przestrzeni w tym właśnie kolorze. Odpowiedzi przyszły natychmiastowo. Natomiast kiedy poproszono ich o znalezienie przedmiotów w kolorze innym, okazało się to trudne. Następnie ćwiczenie zostało powtórzone z innym kolorem. Wynik był taki sam. Zrobiłam to doświadczenie na sobie i faktycznie – tak było! Zatem, to na czym się skupiam to widzę, inne rzeczy gdzieś uciekają. Widzę, co chcę widzieć, słyszę co chcę słyszeć, choć odbywa się to na poziomie nieświadomym.
I nagle następuje olśnienie. Moment zderzenia się z „rzeczywistością”, uświadomienia sobie poruszania się w wyobrażonym, zobaczenia i usłyszenia, tego, czego do tej pory się nie chciało widzieć. Te momenty w przypadku różowych scenariuszy mogą bywać gorzkie, w przypadku czarnych spotyka mnie często pozytywne zaskoczenie. I wniosek tego z taki, że mogę sobie kreować, wyobrażać, a życie swoje. Więc czy w ogóle warto wymyślać, marzyć? Warto! Po to, aby wiedzieć czego się chce, by stawiać sobie cele, planować, ale z wielką uważnością na to, że mamy wpływ tylko na to, co od nas zależy, czyli od nastawienia, mobilizacji, samozaparcia, troski o siebie, po opiekowanie się sobą. Zostawiając otwartą bramę na to, co daje nam życie, w postaci ludzi, zdarzeń, miejsc ect.
I powiem Wam, że życie cały czas mnie zaskakuje. Kiedyś powiedziałam, że lubię niespodzianki. Oczywiście mając na myśli tylko te, które sprawiają mi radość :), a przecież jak niespodzianka, to niespodzianka. Może ktoś lub coś trafić strzałą w serce, albo kulą w płot. Uczę się zatem doceniać i dostrzegać wartość także w tych dziurach w płocie. Ale wczorajsze niespodzianki były z tych słodkich i jest mi dobrze.
Życzę Wam Moi Drodzy życia tym, co jest.
I na dobranoc wierszyk w temacie, który napisał mi się kilkanaście lat temu:
Wymyślasz sobie miłość
Układasz scenariusze przyszłych dni
Których i tak żaden reżyser nie podniesie
Z podłogi Twoich marzeń
I nie pociągnie za sznurki
Wprowadzając w ruch marionetki
Żaden dyrygent nie podniesie batuty
Nad tymi marnymi kompozycjami
Utkanymi z gdybania
Zamiast zadawać sobie pytanie po co?
Znowu wieczorem siadasz za biurkiem
Rozkładasz niezapisane kartki papieru
I tworzysz uciekając od tu i teraz
Chociaż wiesz, że żaden reżyser, żaden dyrygent
Nie podniesie….