No dobra, już grudzień, a ja zatrzymałam się na październiku. Agnieszka powiedziała mi, że wchodzi na bloga i ciągle ten październik i ciągle ten październik. Poczułam się zmotywowana, by napisać.
Napisać o tym m.in. dlaczego nie pisałam. Otóż dopadło mnie zniechęcenie, że po co, co ja tak naprawdę wiem, czy to w ogóle ma jakiś sens. Jakaś niemoc też w tym była, że kim ja w ogóle jestem, by się tak uzewnętrzniać, jak sama sobie czasem nie wierzę. Że na przykład piszę, że koniec żałoby, a dwa tygodnie później płaczę, tęsknię i jestem przygnębiona. I wyrzucam sobie – przecież minęły już trzy lata, powinnaś jakoś się ogarnąć. Och, jaka niedobra wtedy bywam dla siebie. Poza tym zobaczyłam, że się przekonuję, że racjonalizuję, że głowa i słowa jedno, a serducho i ciało swoje. Przestałam być dla siebie wiarygodna. Wdarło się też we mnie jakieś pomieszanie, chaos. Byłam spięta, wiele rzeczy mnie drażniło, wyolbrzymiałam, włączyła mi się nadwrażliwość.
Tak to wyglądało wewnątrz, a na zewnątrz: ruch, pośpiech, dużo pracy, wyjazdów, dużo stresu, dużo śmiechu, wszystko się przeplatało.
Na początku listopada byłam z przyjaciółmi i dziećmi na kilka dni w Mediolanie i w Como. Jezioro Como – jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie miałam możliwość zobaczyć. Spędziłam czas Wszystkich Świętych w ulubionych przez Tomka Włoszech. Bardzo dobry był to pomysł, aby wyjechać.
Tydzień później coroczny wyjazd w góry. Tym razem wybór padł na Halę Miziową. Pięknie zabieliło. Pilsko zdobyte w śniegu. Następny weekend listopada w Warszawie na szkoleniu coachingowym, do tego wieczorem długie rozmowy z przyjaciółkami, u których się zatrzymałam.
Gdybym miała jednym słowem określić listopad, byłoby nim „PĘD”. Ani razu nie byłam na jodze, nie ćwiczyłam też w domu, nie miałam siły na basen. Energia poszła na bycie w ruchu, biegu, organizowanie, odhaczanie „to do list”. I w pewnym momencie zatęskniłam ogromnie za moim rytmem, za dobrostanem i spokojem, który już kilka razy udało mi się osiągnąć.
I nadszedł grudzień. Czas bez energii. Zaliczyłam doła – zwłaszcza wtorek 5. grudnia był okropny. Dzieliłam się tym z kilkoma osobami i okazało się, że dla nich też był trudny ten pierwszy tydzień grudniowy. Zadzwoniła do mnie chrzestna i mówi, że jest przygnębiona, że nie ma w sobie radości. I bardzo dziękuje przestrzeni, że zesłała mi ludzi z takimi informacjami, ponieważ zobaczyłam, że to nie tylko ja.
Często przypisuję swoje „denne” nastroje temu, że jestem sama, że jestem wdową, matką samotnie wychowującą. I nagle okazuje się, że to ogólny trend
J. Tak generalnie warto się dzielić swoimi uczuciami, lękami, obawami, nastrojami z ludźmi, którym ufamy, bo gdy ja ubiorę te stany w słowa i przejdą one przez bramę moich ust, zwyczajnie maleją. Myśli, zwłaszcza te „denne” w głowie urastają do wielkich rozmiarów. I żeby nie było, że taki mędrzec jestem
J, o – co to, to nie. Wręcz przeciwnie – jestem mistrzem w trzymaniu w środku i takie zdanie, jak powyższe, piszę dla samej siebie. Dla przypomnienia.
No a wracając do tu i teraz, to w piątek byłam na fantastycznym koncercie Hey. Kaśka po raz kolejny skradła mi serce. Uwielbiam ją za prawdziwość, ogromny dystans do siebie i poczucie humoru. Anegdoty, jakimi nas raczyła, były boskie. A po koncercie urodziny u przyjaciela w towarzystwie przyjaciół – pośmiałam się do łez. I właśnie w drodze powrotnej Agnieszka mnie zmotywowała do pisania. Usłyszałam od niej: „jesteś nam potrzebna”. Dziękuję Ci Aga za te słowa. Tak, jesteśmy sobie potrzebni, każdy na swój sposób. Organizowanie spotkań urodzinowych też jest potrzebne, wiesz T. J
Zatem wracam. Czas świąteczny mi nie sprzyja, ale może właśnie dlatego będzie mnie więcej tutaj. Zobaczymy.
PS. I jeszcze jeden ważny krok, jaki podjęłam w listopadzie. Otóż po powrocie z Włoch dostałam ważny feedback od Agi, mojej przyjaciółki z liceum, która jest przy mnie taki kawał czasu. Zawsze jest, po prostu. Powiedziała mi, że widzi we mnie dużo smutku, że tęskni za tą radosną i spontaniczną Moniką. Tak, też za nią tęsknię. Dlatego zdecydowałam się na terapię, która to chodziła już za mną od pewnego czasu. Chcę się przyjrzeć sobie, swoim emocjom, zobaczyć siebie inaczej, zrozumieć… zwyczajnie potrzebuję pomocy. W ciągu ostatnich trzech lat posiniaczyłam się emocjonalnie w wielu miejscach. Doszłam też do wniosku, że już tak się przeanalizowałam, że teraz czas na syntezę.
PS. II Zastnawiałam się czy o tym tu wspomnieć. Dla mnie to akt odwagi, przyznania się przed sobą i przed Wami, że nadszedł czas, kiedy potrzebuję pomocy w takim zakresie.
No to poszło, uff :), życzcie mi powodzenia.
Z całego serca życzę Ci powodzenia Kochana. Wspaniale, że podjęłaś decyzję, i że o tym otwarcie mówisz. Dziękuję za ten post.
Dzięki za te słowa :*