Moja córka miała niedawno komunię. Przyjęcie robiłam w domu, ponieważ za późno zorientowałam się, że należy odpowiednio wcześnie (czytaj minimum rok) rezerwować knajpy. Cudem załapałam się na catering, ponieważ zaczęłam go załatwiać w styczniu! Tak więc, w przeciwieństwie do komunii syna, ta miała się odbyć w naszych progach. W sumie, od początku cieszyłam się na taki obrót spraw. Nawet wiedziałam, że pogoda nam dopisze, ponieważ założyłam sobie zrobienie małego garden party. I tak też się stało. Było ciepło i słonecznie, goście wygrzewali się na leżaczkach, dzieciaki zrobiły nam plenerowy koncert, tuż po grze w piłkę i szaleństwach na hulajnogach. Mari przechodziła przez płot w albie, ktoś stawał na głowie. Ale w zasadzie nie o tym chciałam pisać, a tak samo z się palce po klawiaturze popłynęły.

Ponieważ chciałam o wspólnotowości, o współdziałaniu. Jako, że catering był bez obsługi, potrzebowałam zorganizować zastawę, sztućce, szklanki, dzbanki, filiżanki, półmiski itepe itede.
Teście zaangażowali się w pomoc, moja mama przyjechała do mnie odpowiednio wcześnie. I już od piątku w domu zapanował twórczy gwar. W ruch poszły ścierki, odkurzacz, mopy itd. W sobotę układaliśmy stoły, robiliśmy dekoracje, w czym pomogła mi koleżanka. Dzieci usiadły razem z nią na tarasie i wspólnie przygotowały wizytówki, wiązały bukieciki z konwalii. A to wszystko przepełnione rozmowami, śmiechem, żartami, wspomnieniami. Podobnie w niedzielę. Każdy dołożył coś od siebie. Ta rozkładała makaron, ten zbierał brudne naczynia, ten wkładał je do zmywarki, tamten wyciągał, ta kroiła ciasto, ten roznosił talerzyki…. Miałam wrażenie, że działamy jak sprawny zespół, który współpracuje ze sobą od lat i gdzie słowa są zbędne.

Przyjęcia komunijne zawsze kojarzyły mi się z siedzeniem przy stole, jedzeniem i oczekiwaniem na kolejne dane. Teraz, odniosłam wrażenie, było inaczej. Było rodzinnie, luźno, bez spięcia. Może to i dlatego, że ja miałam taki spokojny właśnie nastrój. Wiedziałam, że będzie dobrze i tak też było. Myślę, że będziemy tę imprezę długo wspominać. A może właśnie tak jest, że jak każdy coś dołoży, to wtedy czuje się współodpowiedzialny za całość i ma z tej całości większą satysfakcję. Nie zawsze outsourcing jest dobry, tak sobie myślę, ponieważ w ten sposób możemy przegapić trochę życia, przegapić przeżywanie.

Dodaj komentarz